twitter instagram YouTube

2021-04-16
#Bikersi w Rumunii cz. II

#Bikersi w Rumunii cz. II

Zastanawiacie się co dalej działo się u Bikersów podczas wyprawy do Rumunii? Oto druga część relacji z wyjazdu!

W ostatnim artykule Bikersi opowiedzieli nam o tym jak rozpoczęła się ich wyprawa do Rumunii. Dla Przypomnienia, wyprawa miała miejsce w sierpniu 2015 r. trwała 9 dni w ciągu których członkowie stowarzyszenia przebyli ponad 3 500 km.
Przez pierwsze dni udało im się zwiedzić miejscowość Huedin, kopalnię soli Salina Turda, podziwiać widoki z najwyższego punktu przełęczy Urdele (2 145 m.n.p.m.) oraz zobaczyć rezerwat rosnących kamieni.
A co działo się następnie? Jesteście ciekawi?! My też… a więc lecimy dalej!

Przed członkami klubu pojawiło się kolejne wyzwanie – Szosa Transfogaraska (7C) przebiegająca przez najwyższy odcinek południowych Karpat ale już bez Leszka. Pokonali ją z południa na północ. Pierwszy przystanek to Poienari. Na szczycie wzgórza ruiny zamku - prawdziwa siedziba Vlada Palownika, hrabiego Drakuli. Dotarcie do zamku to pokonanie ok. 1 800 stopni, które wiodą przez posępny las, jakby żywcem wyjęty z powieści Brama Stokera. Z góry roztacza się piękny widok na góry Fogaraskie. Następny postój – zapora i jezioro Vidraru. Kilkanaście kilometrów jazdy krętą drogą, wśród karpackich lasów.

I w końcu przed nami niesamowity widok, ściana gór. Mijamy rowerzystów, motocyklistów, sportowe samochody i pniemy się cały czas do góry. Pogoda przepiękna, żadnej chmurki, słońce grzeje niesamowicie , temperatura 36°C, a my w skórach i czarnych T-shertach – relacjonuje Pan Grzegorz.

 Po przejechaniu najwyższego punktu trasy (2 034 m n.p.m.), przystanek po północnej stronie, na małym tarasie. Mężczyźni stają jak wryci, emocji nie ma granic, trudno to opisać, po prostu trzeba tam być i ujrzeć na własne oczy. Moim chłopakom „odebrało rozum”, rzucili się na swoje Yamah-y i pogonili w dół. Długo stałem na skraju tarasu, filmując oddających się kolegów. Widok zapierający dech w piersiach. Ze spokojem razem z Zenkiem i Bożenką w samochodzie, zjechaliśmy tą fantastyczną trasą w dół- emocjonująco opowiada Grzegorz.

Czyżby to miałby być koniec kłopotów ?

Po przyjeździe do Fagaras, gdzie planowane były dwa noclegi, Zenek z Darkiem pojechali samochodem odebrać Leszka z Brasova. Po takich przeżyciach i emocjach, długo biesiadowali  w ogródku piwnym.
Następnego ranka, po śniadaniu, zatankowaniu rumaków, ruszyli do Brasova, do warsztatu, spojrzeć na postępy przy naprawie Leszka SUZUKI.
Miła wiadomość – dzisiaj zostanie naprawiony : ”- czekać na telefon”. Z takim miłym nastawieniem ruszyli w stronę Sinaii. Po drodze krótki postój w miejscowości Busteni, wciśnięta pomiędzy skaliste szczyty : Caraiman (2484 m n.p.m) i Baiul Mara (1895 m n.p.m.). Pogada obłędna, kawa popijana na ulicy smakowała wybornie i ten widok na góry a właściwie na Park Narodowy Bucegi. Cała miejscowość chyba najpiękniejsza, najbardziej kolorowa z mnóstwem kwiatów na każdym kroku jakie widzieli. Żal było wyjeżdżać. Jechali drogą E40 do Sinaii. Zwiedzili przepiękny pałac Peles - przydomek Perły Karpat. Zamek wybudował pod koniec XIX w. Karol I Hohenzollern, pierwszy rumuński monarcha jako swoją letnią rezydencję. W ogrodzie okalający rezydencję, uwagę zwracały liczne posągi a najciekawszy przedstawiał Elżbietę, żonę  Karola I-go. Niedaleko parku wznosi się Monastyr Sinaia, postawiony w latach 1690 – 1695. Po zwiedzeniu monastyru, członkowie klubu zaopatrzyli się w wino produkowane przez tamtejszych mnichów. Po zakupach, szybko ruszyli w drogę powrotną w kierunku na Brasov, po kilkunastu kilometrach skręt w lewo (73A) na Bran i wjazd w ogromne stado owiec, które było przeganiane drogą asfaltową. Widok niecodzienny. W Branie, temperatura 37°C  ale parking w miarę pusty. Mężczyźni zaparkowali  motocykle i samochód, opróżnili zapasy zimnych napojów lodówki i weszli na teren zamku Drakuli. A tam niespodzianka – oprócz ukraińskiej wycieczki, Polacy z Zielonej Góry.

Sam zamek, komercja dla turystów. Pod względem architektonicznym jest to górska warownia składająca się z kilku rozbudowanych baszt z niewielkim dziedzińcem, na którym wykopano głęboką na 57 m studnię. Przed zamkiem zakupy pamiątek dla rodzin i w tym momencie telefon : - „Suzuki do odbioru”. Chcielibyście widzieć minę Leszka!!  Koniec zakupów i szybko jedziemy w stronę Brasova a po odebraniu motocykla bardzo szybko do Fagaras, chociaż w planie był jeszcze zwiedzanie :  Hermanu, Prejmeru i Feldioary (ta ostatnia w polskim tłumaczeniu to Malbork), gdzie faktycznie bytowali Krzyżacy. Ale radość z odzyskanego motocykla i czekająca na nas kolacja była w tym momencie silniejsza.

Następny dzień, jeden z najdłuższych odcinków do przejechania –  ok. 440 km. Finalnie zrobili o wiele więcej, ale to za sprawą skrótu, który doprowadził ich do sytuacji w której skończyła się w pewnym momencie droga.
Od tego momentu zaczęli używać nawigacji, którą zainstalowali w samochodzie Zenka i kontaktowali się przez CB radio.
Ten skrót z Fagaras do Rupei to prawdziwy horror. Cały odcinek to dziura na dziurze. Motocyklami wykonywali prawdziwy slalom gigant, ale za to Zenek – ten miał przechlapane.

Pod zamek w Rupei przyjechali z opóźnieniem ok. godziny. Z uwagi na opóźnienie, szybko, drogą E60 ruszyli już wszyscy w stronę Sighisoary. Sighisoara to niezwykłe miasto leżące w samym sercu Rumunii. Średniowieczne Wzgórze Zamkowe, wpisane na listę UNESCO, na każdym robi ogromne wrażenie. Starówka z charakterystyczną Wieżą Zamkową bywa nazywana rumuńskim Carcassonne ale częściej Perłą Transylwanii. Po zwiedzeniu starówki i po spożyciu posiłku, gdzie także ucztował Robert Makłowicz, ruszyli  przez Reghin, Beclean, Rohie do Cavnica, na ostatni w Rumunii nocleg. Nocleg zarezerwowany został w gospodarstwie agroturystycznym. Motocykliści chcieli posmakować typowych wiejskie klimatów.

Przeuroczy właściciele : Adina i Gabi, uraczyli ich w prawdziwym rumuńskim, domu z drewna. Na początek gospodarz przywitał ich oryginalną, rumuńską palinką (samogon z jabłek). Adina natomiast poczęstowała ich prawdziwymi specjałami kuchni rumuńskiej w tym sarmalami czyli gołąbkami z mięsem i ryżem. Są one o połowę mniejsze niż te które znamy z Polski ale co ciekawe, zawijane w liście winogron. Ciężko było się rozstać z gospodarzami. Atmosfera była przemiła i fantastyczna. Gdyby Adina nie szła do pracy (pracuje jako nauczycielka angielskiego), kto wie jak skończyłby się ten dzień a właściwie noc. Słowo noroc (na zdrowie) było używane przez wszystkich bardzo, bardzo często. Nocleg miał miejsce w prawdziwym rumuńskim domu, gdzie na ścianach wisiało mnóstwo ludowych talerzy, mis i innych kolorowych wyrobów z gliny oraz wszystkie meble wykonane z ciosanego drewna.

Śniadanie było ucztą dla podniebienia: kilka rodzajów serów  oraz przepyszna jajecznica... Po tym jak zaopatrzyli się przez w odpowiednią ilość palinki (legalny bimber z jabłek, domowy wyrób sąsiada Gabiego), z żalem opuścili Cavnic i to z żalem do tego stopnia, że chmury zaczęły płakać.
W strugach deszczu skierowali się na Wesoły Cmentarz do Sapanty. W Sapancie, dzięki polskim turystkom z Wrocławia odkryli drugi, większy Wesoły Cmentarz ale bardzo zaniedbany. O tym  cmentarzu większość turystów nie ma pojęcia. W żadnym przewodniku nie ma o nim a leży w odległości od tego powszechnie znanego ok.400 metrów. Warto tam również zajrzeć.
W Satu Mare dokonali ostatnich zakupów i po przekroczeniu granicy popędzili w stronę Tokaju.
W Tokaju w restauracjach totalne pustki, pogada pogorszyła się ale za to zakwaterowanie okazało się bardzo komfortowe. Do tego wszystkiego niestety zamknięty był parking.
Następnego dnia, śniadanie o późnej porze a to z przyczyny późnego otwarcia sklepu z winami. Jeden z członków jest znawcą win – Zenek z Grudziądza, i to przy jego pomocy członkowie dokonywali tak cennych zakupów w tym przybytku rozkoszy.
W czasie przejazdu przez Węgry, w CB było słychać monolog Zenka na temat produkcji win, odmian szczepów  i wszystkiego co się tyczy tego trunku…..

Słowacja powitała pogorszeniem pogody i znacznym spadkiem temperatury. Nocleg Bikersi odbyli w Rajeckich Teplice. Nie zdążyli niestety na ostatni dzień funkcjonowania basenów termalnych.
Rano, po śniadaniu, kierunek Polska. Na granicy słowacko-polskiej, pożegnali się z Zenkami, czego efektem było nie tylko płacz ale strugi wody  lejące się z nieba. Podziękowali im za miłe towarzystwo, wszelaką pomoc, opowieści o trunkach i o lodówce która pomogła im przeżyć tak wysokie temperatury. Bożena i Zenek skierowali się w stronę Grudziądza a reszta członków stowarzyszenia na autostradę A4. Ostatni odcinek Opole –Leszno: katastrofa, istne oberwanie chmury. W każdym z domów po przyjeździe z Rumunii, do późnych godzin nocnych trwały długie opowieści o wspaniałej przygodzie, o tym wspaniałym kraju, o wspaniałych zabytkach, o Drakuli, o napotkanych osobach i o pięknych trasach motocyklowych.

Cały wyjazd uważam za wspaniały. Spotkani ludzie okazali się uprzejmi, przyjaźnie nastawieni do naszej grupy, pomocni. Pękł mit o Romach, o żebrakach, o przekupnych policjantach czy fatalnych drogach. Należy jednak cały czas pamiętać o niespodziewanych spotkaniach na drogach ze stadami przeganianych krów, owiec, biegających osłach i wałęsających się bezpańskich psach. Rumunia nie tylko dla motocyklistów jest wspaniała. Zwiedziliśmy tylko mały fragment tego pięknego kraju, w którym jest mnóstwo historycznych miast, zabytków i przepięknych krajobrazów. Na pewno wrócimy tam w większym gronie. Jednym z pomysłów jest przejechanie tej samej trasy ale w odwrotnym kierunku. Będzie ciekawie i będzie się działo- na zakończenie powiedział Grzegorz.

Opublikował: op@leszno.pl
Napisz do nas